Przyszedł czas kiedy trzeba się po
troszę rozliczyć z programem jakim jest Erasmus. Dla wielu jest to
dopiero drugi miesiąc wspaniałych przygód i tego kolorowego
świata. Niemniej jednak, decydując się przyjechać tutaj na rok
udało mi się przeżyć dwie niesamowite przygody i tym samym jestem
tutaj już prawie 8 miesięcy.
Jeśli chodzi o Program Erasmus z
pewnością ma on wiele zalet, jedną z największych jest nauka
aklimatyzacji w nowym miejscu i środowisku. Jest jednak coś co w
programie uderza mnie bardziej. Być może podowem moich rozważań
jest fakt, że miałam szanse przebywać i obserwować wszystko przez aż dwa semestry.
Pierwszy, w którym sama poznawałam
meandry erasmusowego życia. Nieprzetartę szlaki Budapesztu,
zakochiwałam się w pogodzie, kwiatach, słońcu, liniach metra,
autobusach co pięć minut. Znajdowałam swoje ulubione miejsca:
wiecznie zatłoczony LEVES z przepysznymi zupami, Charlotte i white
chocolate muss, California Coffee Company na Kalvin ter, Stefania
Resteurant w której wino tańsze jest od wody. Zachwycało mnie piwa na Margid Island, spacery przez most, wspinanie się na
wzgórza Budy. Znalazłam nowych przyjaciół wspaniałą Hannah,
Little Anię (tak ja to ta dużą), Joannę, Loica, Caroline i
Ann-Christine. Kiedy ostatecznie pierwszy semestr dobiegł końca.
Miałam wątpliwości tęskniłam za Warszawą, a jednak o powrocie
nie było mowy.
I wtedy przyszedł czas kiedy większość
z tych, którzy stanowili cząstkę mojego życia wyjechało,
przyjechali nowi, inni, kolorowi i cały świat wokół jakby troszkę
się zmienił, cały Budapest nabrał innych barw, innych smaków i
zapachów. I jeśli ktoś by mnie zapytał, który semestr jest
lepszy? Nie umiałabym dać jednoznacznej odpowiedzi, odpowiedziałabym, że każdy z tych semestrów był po prostu INNY... Dziś wiem, że pomimo dwóch miesięcy, które przede mną,
jedną nogą jestem już w Warszawie, a zarazem tęsknie za
Budapestem, za Budapestem, który już za 3 miesiące zniknie z
powierzchni ziemi, przynajmniej w takim kształcie, w jakim go
poznałam, bo miasto to ludzie.
Przeraża mnie „sztuczność”, a
zarazem „pełnia” tego dziwnego tworu, w którym grupa ludzi
przyjeżdża do jednego miejsca, spędzić cześć swego życia, a
później jak bańka mydlana wszystko znika w ciągu jednej sekundy. Z
pewnością sentyment jeszcze nie raz przywiedzie mnie do Budapestu,
lecz pomimo ulic, które wciąż tu będą, Parlamentu, Dunaju, Lasku
Miejskiego, nic nie będzie takie same, bo miasto w którym spędziłam
rok swojego życia, będzie jakby wyludnione. Tylko kilka ciepłych
serdecznych duszyczek jak Hajni czy Tundi z którymi z przyjemnością
spotkam się przy herbacie.
Rozglądam się więc chodząc ulicami
Budapestu i myślę o tym czasie, kiedy nas już nie będzie, kiedy
przyjadą nowi pewnie bardziej kolorowi, ciekawi inni i tylko w
głowie lata gdzieś myśl, dlaczego właśnie my, właśnie tu, w
tym samym czasie, bo cytując „klasyka” podobno nie ma
przypadków...
|
Widok z przystanku autobusowego. |
|
Jedna z najbardziej popularnych cukierni Sugar, w którym kelnerzy wyglądają jak postaci z Fabryki Czekolady. |
|
Mój pierwszy medal, który dostałam po zdobyciu go przed Carole! Dziękuje Kochana! Naprawdę wzruszające spełnienie marzenia z dzieciństwa! |
|
A tu moje oba Złotka:) |
|
Jeśli chodzi o różnice pomiędzy semestrami to nawet, droga na Uniwersytet została zmieniłam na krótszą. Ferenciek tere zdradziłam dla przystanku Astoria i tak o to przedstawia się moja nowa ścieżka.. |
|
Ogród, przez który przebiegam w drodze na Uniwerek. |
|
Erasmus to poza oczywistymi zaletami dużo, dużo, dużo czasu na czytanie :D:D:D |
|
A tu moja całkiem nowiutka karta biblioteczna w Instytucie Polskim :) |